FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj     
FF Bulletproofs/UWAGA-poprawione,no i się kajam:)+2cześć
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Band of Brothers / Kompania Braci Strona Główna :: O serialu
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Miss.Finn
Starszy szeregowiec
Starszy szeregowiec



Dołączył: 09 Kwi 2007
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hotel New Hampshire

PostWysłany: Wto 23:46, 05 Cze 2007    Temat postu:

Część 2

Każdy sam szuka zbawienia.

Czy czujesz się czasem samotny, sierżancie?
Tylko wśród ludzi.


The Thin Red Line movie screenplay.

Drogi przyjacielu!

Słyszałem, że wciąż mieszkasz w Bayou Chene, dlatego tam wysyłam ten list. Mam nadzieję, że od jego lektury nie odstręczy cię mój patetyzm, który przyznaję, bywa miejscami przesadny. Pewnie zastanawiasz się jednak, po co w ogóle piszę to wszystko. Ale nie. Nie. Ty z pewnością wiesz, czemu to robię. Byliśmy w końcu braćmi. Byliśmy przyjaciółmi. Byliśmy na wojnie.
Wyobrażam sobie jak trudno jest Ci zapomnieć o tym wszystkim, co przeżyliśmy. Dlatego chcę ci powiedzieć, że mi również nie było łatwo, tak jak nie będzie każdemu kto poznał koszmar na własnej skórze. Mimo tego powrót do społeczeństwa jest możliwy. Musiałem o tym napisać… Może to śmieszne dla niektórych, ale tęsknię za chłopakami. Za nami w tamte dni. Choć nie tęsknię za wojną. Wiesz najlepiej, o co tu chodzi.
I widzisz, myśląc nad tym wszystkim zdałem sobie sprawę, że jesteśmy zbyt silni na to by się poddawać. Jesteśmy silni Eugene, inaczej przecież nie poszlibyśmy na wojnę. Mogliśmy czuć i widzieć więcej, ale gdybyśmy mieli zginąć przez tę słabość, nie trzymalibyśmy dycypliny, którą zachowaliśmy do końca. Który człowiek wytrzymałby więcej, osaczony całym tym szaleństwem? Pomyśl tylko-czy po takiej próbie, mamy prawo kapitulować przed rzeczywistością ? To fakt, nie jesteśmy jej dziećmi, nie znamy reguł. Znamy tylko reguły wojny. Ale zasklepić się w sobie, oto przegrana. Wiesz co ona oznacza, widziałeś już tylu, których przygniotła. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie ci do głowy rezygnować, przypomnij sobie ludzi, których uratowałeś, przypomnij sobie swoją detreminację.

To konkretne zadanie do wykonania dla nas wszystkich. To rozkaz, Eugene. Zadania to jedyne co znamy najlepiej i jedyne, co możemy zrobić.

Richard Dick Winters


Łódz rozhuśtała się lekko na wodzie, kiedy podszedł do torby by uchronić list przed wilgocią. Patrzył na różowy poranek, rozciągający się na niebie. Była szósta rano, a on była sam na środku Wielkiego Jeziora, perły Bayou Chene. Wypłynął o pierwszym brzasku. Już od wczoraj, dostawszy list od Wintersa, planował samotną wycieczkę czułnem po urokliwych bagnach, znajdujących się w pobliżu. Lubił to jak wtedy, gdy był dzieckiem i często wypływał z ojcem na ryby, zanim pan Roe odszedł.

Wydawało mu się, że jest to najodpowiedniejsze miejsce na to, by pomyśleć o przyszłości, a pytania o nią , na nowo rozbudził w nim list od Wintersa. Miał z nim chyba najlepsze stosunki z całej kompanii. Rozumiał go, a przy tym nigdy nie płaszczył się przed nim. Nie uważał , żeby list przesycony był emfazą. Szczerze mówiąc ucieszył się z tego, że ktoś z kompanii Easy nareszcie odezwał się do niego.
- Chciałbym dowiedzieć się czegoś o Donie, Carwoodzie, Speirsie i reszcie-szepnął do sebie pod wpływem nagłych wspomnień.
Podniósł wiosła, przecinając nimi gładką taflę wody i ruszył w drogę powrotną. Już wiedział co uczyni. Ta decyzja tkwiła w nim od dawna, ale list pomógł mu ją przypieczętować. Obserwując różowobiałe chmury otulające horyzont, myślał o tym, że on również, tak samo jak Dick, w osobliwy sposób tęsknił do tamtych dni jednocześnie do nich nietęsknąc. Po prostu pragnął znów wiedzieć czym jest codzienność, znać siebie, mieć zapał, iskrę, która między innymi pozowliła mu ocalić Sophie. To o tej iskrze zapominał ostatnio, a przecież ona zawsze się w nim tliła. Na polu walki nie był mięczakiem, nigdy nie stracił zimnej krwi. Zapewne o to chodziło Wintersowi. Chodziło o to, że nikt nigdy nie jest zbyt słaby i za twardy, nikt nie ma jednej twarzy. To tylko wrażenia, pozory, stereotypy. Niby banał, lecz staje się jasny dopiero, gdy człowiek zgłębi go osobiście. I nagle do Eugena dotarło, że może żyć dalej, że może działać i nie czuć próżni w swojej duszy. Dotarło do niego to, co miał już w podświadomości, ale czego nie mógł pojąć pod wpływem traumy, która zostawiła w nim ślady- że wojny to część historii tego świata, element zbioru, koegzystujący z pozostałymi. Cieszył się z tej myśli, cieszył się z tego duchowego oczyszczenia, z doświadczenia khatarsis. Teraz mógł już iść dalej, zamknął pewien etap w swoich dziejach. Chciał podjąć nareszcie jakąś inicjatywę, chciał pokazać innym czego nauczyły go jego własne przeżycia. Chciał o tym wreszcie opowiedzieć, a przede wszystkim chciał spotkać się ze swoją kompanią. Dojrzał do tego by stanąć twarzą w twarz z tymi ludzmi, żywymi obrazami najburzliwszych wydarzeń swego życia. Zresztą było dla niego oczywiste, że się spotkają, to było oczywiste dla nich wszystkich zanim się jeszcze pożegnali, bowiem więż, która ich łączyła była braterstwem krwi, które nie umiera nawet śmiercią naturalną.

***
1941 r, Londyn, Anglia.

„…tęsknię za Tobą najdroższa, tęsknię tak bardzo, że czasami zdaje mi się jakby nic nie istniało poza tą palącą tęsknotą do ciebie…”

Elena Vargas Montero otarła łzę z policzka i przycisnęła białą kartkę do piersi. Dałaby wszystko by móc cofnąć czas i zapobiec tej przeklętej wojnie, podobnie jak milony ludzi na świecie. Nie było jednak takiej możliwości i Elena dobrze to wiedziała.
- Kochanie ?-młodzieniec o ciemnej skórze i włosach uchylił drzwi apartamentu- Znowu zadręczasz się w samotności ?
- Wejdż, Olivierze- uśmiechnęła się blado- Czemu nie jesteś na przyjęciu ?
Olivier Cassano był przyjacielem Eleny od czasów dzieciństwa. Ich ojcowie razem studiowali w Królewskiej Akademii Wojskowej w Londynie, dokąd przybyli ze swojej rodzimej Hiszpanii, po krótkim okresie pobierania prywatnych nauk z rozmaitych dziedzin. Zawsze trzymali się razem, co w odpowiednim czasie naturalnie przenisoło się na ich potomstwo, za to ścieżki kariery wybrali różne. Vincent Cassano, ojciec Oliviera, trzymał się wojska i niebawem po studiach został zwierzchnikiem hiszpańskiego regimentu w wojsku brytyjskim, w randze generała. Natomiast Gabriel Montero po ukończeniu Królewskiej Akademii Wojskowej kształcił się dalej i niebawem uzsykał dyplom ukończenia nauk politycznych na Uniwersytecie w Oksfordzie. Po kilku latach pracy w dyplomacji na różnych szczeblach, w końcu otrzymał posadę ambasadora Hiszpanii w Londynie. Tu też osiadł na stałe, podobnie jak pan Cassano.

Ich dzieci dorastały zatem w dobrobycie, ucząc się w najlepszych londyńskich szkołach i przynależąc do elity towarzyskich kręgów Londynu. Dzisiaj, Elena miała lat dziewiętnaście i właśnie rozpoczęła studia medyczne w Cambridge, podczas gdy Olivier poszedł w ślady ojca i mając lat dwadzieściadwa był świetnie zapowiadającym się wojskowym, adeptem tej samej Akademii Królewskiej. Aż do rozpoczęcia wojny, wiedli komfortowe, światowe życie i chociaż nie znaczy to, bezmyślne czy próżne, to jednak pozbawione większych trosk. Niestety szaleństwo rozpętane przez Hitlera we wrześniu 1939 roku zniszczyło ich spokój. Chociaż Niemcy nie wkroczyły na terytorium Wielkiej Brytanii, a Olivier ani pan Cassano nie brali udziału w walkach, jeden ze względu na to, że kontynuował studia, a drugi z tego powodu, że przeszedł ciężko chorobę serca i traktowany był raczej jak weteran, pełniąc przy alianckich siłach zbrojnych funkcje doradcze ( z przekonania był antyfaszystą ), to mimo tego nieszczęście wkradło się w ich życie. Po pierwsze ojciec Eleny, don Montero,dyplomata hiszpański, był od tej pory ciągle w rozjazdach z powodu wciąż zmieniającej się, skomplikowanej sytuacji politycznej. Były to wycieczki niebezpieczne jak zawsze podczas wojny. Drugi cios dotknął rodzinę Montero, a pośrednio oczywiście i zaprzyjaznioną z nią rodzinę Cassano, parę miesięcy temu, kiedy do Eleny przyszła wiadomość, że jej narzeczony, Robert Blythe, angielski lotnik, został zestrzelony przez Luftwaffe nad Europą Środkowo-Wschodnią. Wprawdzie wraku samolotu nie odnaleziono i przypuszczano, że załoga może być zaginiona lub też trafiła do niemieckiej niewoli, ale było to marne pocieszenie.

Elena kochała Roberta całym sercem i nie potrafiła pogodzić się z jego odejściem. Poznali się stosunkowo niedawno, już w czasie trwania wojennej zawieruchy-Elena jako słuchaczka na chirurgi obserwowała operację przeprowadzaną na młodym lotniku w jednym ze szpitali wojskowych w Londynie. Kolegą pacjenta, który niedługo po zabiegu przyszedł w odwiedziny, korzystając z przepustki, okazał się Robert Blythe. Wysoki blondyn z piwnymi oczami i szerokim uśmiechem od razu wpadł jej w oko. Pan Gabriel Montero zaakceptował związek, gdyż Robert spodobał mu się pod każdym względem. Wprawdzie wcześniej Montero miał nadzieję na to, że skojarzy swoją córkę z młodym Cassano, ale wobec jej uczucia do Blythe’a, nie zamierzał nikogo do niczego zmuszać. Tym bardziej, że Olivier zachowywał się w stosunku do jego córki raczej jak starszy, opiekuńczy brat niż kawaler pretendujący do małżeństwa z nią. Miał w głowie tylko wojsko, które było jego pierwszą i odwzajemnioną miłością (trzeba było zobaczyć jak idelanie wyglądał w mundurze, powtarzały panie z towarzystwa, znające bliżej klan Cassano), co jak sądzono, było w jego przypadku dziedziczne.

Teraz, zamykając za sobą drzwi, usadowił się na miękkim dywanie przy kolanach Eleny.
- Wiesz jak nie cierpię tych kostycznych przyjęć-wymruczał w materiał jej sukni, przytulając do niego twarz- Zresztą, jak mogę dobrze się bawić, wiedząc, że jest wojna i że ty cierpisz ?
Pogłaskała go po bujnej czuprynie, którą jako dziecko uwielbiała mierzwić.
- Kochany Olivier-szepnęła-Co ja bym bez ciebie zrobiła!
Podniósł na nią oczy.
- Eleno, znów czytałaś listy od niego, prawda?
Dziewczyna popatrzyła na białą stronicę papeterii rozłożoną równo na stoliku i łza ponownie wymknęła się jej spod powieki.
- Tak pięknie do mnie pisał…!-głos miała drżący.
Wstał i przytulił ją do siebie, zaciskając przy tym szczęki, bo nagle ogarnęła go dzika wściekłość na całą tę wojnę. A był mężczyzną bardzo porywczym.
- Kiedy tylko skończę szkołę i zostanę zawodowym żołnierzem, pójdę na wojnę i będę zabijał Niemców przez których tyle cierpimy!-żachnął się na głos.
Oswobodziła się z jego ramion i spojrzała w jego twarz z przerażeniem.
- Olivierze, nawet o tym nie myśl! To dziecinne tak myśleć! Poza tym nie puszczę cię na żadną wojnę! Chcesz mnie zostawić tu zupełnie samą ?
Zaczerwienił się ze wstydu pod jej oskarżycielskim i pełnym bólu spojrzeniem. Faktycznie nie powinien tego mówić, choćby przez wzgląd na jej obecy stan.
- Wybacz mi, kochana Eleno-odrzekł ze skruchą - Znasz mnie. Szybciej mówię niż myślę.
Westchnęła, podchodząc do okna i patrząc na światła Londynu majaczące na nocnym tle.
- Nie zniosłabym kolejnej straty-wyszeptała ledwo słyszalnie-Nie pojmuję, czemu Bóg rani nas tak bardzo!
-Ja też nie umiem tego wyjaśnić-Olivier stanął parę kroków od niej- Pamiętasz pierwsze naloty na miasto? Łuny ognia tak strasznie świeciły! A ja wracałem z kolegami z koszar i modliłem się o to, by pozowlono mi zabić chociaż jednego Niemca, zestrzelić choć jednego niemieckiego lotnika, który w nas celował! Żeby pozwolono mi pójść…
- Obiecaj mi, że nie pójdziesz-obróciła się i wbiła w niego oczy-Obiecaj mi, że nawet jeśli cię powołają, to nie pójdziesz !
Miała bladą skórę, a w twarzy determianację, która dodawała jej lat. Czuł, że musi obiecać, a jednocześnie nie chciał obiecywać. Jakiś wewnętrzny zew w jego nieujarzmionej duszy podpowiadał mu, że pójdzie na wojnę zanim ona się skończy.
- Eleno…
- Obiecaj!
Postanowił jej nie denerwować. Ktoż wiedział, ile potrwa ta wojna?
- Obiecuję, że na razie nie pójdę.
- Że w ogóle nie pójdziesz.
- Dobrze, nie pójdę-uścisnął jej dłoń-Wiesz, że wolałbym zostać z Tobą na zawsze. Nikt nie może jednak przewidzieć biegu zdarzeń.
- Masz rację, Olivierze. Teraz jestem tego świadoma lepiej niż kiedykolwiek!
Cassano usiadł na krześle i zapatrzył się w ogień trzaskający w kominku.
- Teo opowiadał mi kiedyś historię jednej z rodzin, która podczas nalotów na Londyn została bez dachu nad głową. Pomyśl tylko…W jednej sekundzie tracisz dorobek życia. To największa niesprawiedliwość! Ach…!-znów podjął z pasją-Gdybym tylko mógł w pojedynkę pokonać wrogów!
Elena znała marzenia Oliviera dotyczące kariery wojskowej, więc tym razem tylko pokiwała głową.

Prawda była taka, że ani ona, ani Olivier nie znali oblicza ostatecznego okrucieństwa i nienawiści, której dopuszczano się na wojnie. W ich wyobrażeniu to co widzieli wokół siebie było wystarczającym złem, a tam daleko, w samym epicentrum konfliktu były przecież obozy koncentracyjne, łagry, getta. Dopóki Olivier i Elena mieszkali w Londynie i nie widzieli na oczy tego wszystkiego, co w swoim czasie widział Eugene, Winters , cała kompania Easy, nie mogli powiedzieć, że wiedzą czym jest wojna, a czym jej niesprawiedliwość. Lecz mówili, względnie bezpieczni, dość naiwni, zamknięci i chronieni przed brutalną rzeczywistością trochę jak egzotyczne ptaki w klatce. Nie mieli pojęcia, że ich ojcowie, mający w armii sprzymierzonych ogromne wpływy zrobli wszystko, by ta wojna nigdy naprawdę nie dotknęła ich dzieci. Pan Montero planował wysłać Elenę do Stanów Zjednoczonych, jeśliby sytuacja na mapie świata stała się niebezpieczna dla Anglii w pozniejszych fazach wojny, umówił się już ze swoimi znajomymi dyplomatami w Ameryce, że Elena dostanie od nich potrzebną pomoc, natomiast pan Cassano chciał by Olivier wyjechał wraz z towarzyszką, oczywiście jedynie w razie alarmu. Bo o tym, że Olivier nie pójdzie na front zadecydował już dawno i był pewien swego. Miał w końcu przyjaciół na samej górze i otrzymał zapewnienie, że nawet gdyby Olivier zgłosił się na ochotnika po studiach, zostanie odrzucony. A bezwzględnie, należało się spodziewać, że Olivier wcześniej czy pozniej się zgłosi. Pan Cassano zbyt dobrze znał swojego syna, jego miłość do wojska, jego porywczość i odwagę by móc spać spokojnie, w końcu pamiętał też samego siebie za swojej młodości.

Trzeba przyznać, że Olivier Cassano był skórą żywcem zdjętą ze swojego ojca. Identyczny z charakteru i wyglądu. Lojalny, odważny, impulsywny, czasami zbyt szczery. Wysoki, szczupły, barczysty, z ujmującym uśmiechem, czarnymi włosami, oczami i ciemną, opaloną karnacją. Kochał dobrze się ubierać i miewał narcystyczne ciągąty, a ci, którzy go znali mówili, że powinien zostać aktorem. Był typem człowieka, który rozsiewa swój czar wszędzie, gdzie się znajdzie i ma zadatki zostać gwiazdą światowego formatu. Dusza towarzystwa. Oddany przyaciel i syn. A jednocześnie czasami zbyt rozpieszczony i nieco naiwny.

Elena z usposobienia była inna, a przy tym nie uważano jej za klasyczną piękność. Z natury wyważona, cicha i bojazliwa, bardzo uczuciowa, a przy tym inteligentna, nie posiadała jednak ani odrobiny sprytu. Wygląd miała oryginalny. Ciemną skórę i oczy jak wszyscy Hiszpanie, zaś włosy w kolorze ciemnego blondu, po swojej matce Francuzce. Była równie rozpieszczona jak Olivier i podobnie jak w jego przypadku nie oznaczało to, że odznaczała się próżnością, głupotą czy lenistwem. Po prostu wrosła w sferę, w której się wychowała, nie potrafiłąc tego zmienić. Zresztą, nie chciała tego zmieniać, doceniała szanse, które dostała od samego początku, a wysokie urodzenie takie szanse jej stwarzało.
-Jestem zmęczona, chyba się położę-powiedziała do Oliviera tego wieczora, gdy tak rozprawiali o wojnie- Jutro znów mam praktyki w szpitalu i muszę być wypoczęta.
Chłopak wstał z miejsca.
- W takim razie dobrej nocy-złożył pocałunek na jej czole, potem delikatnie dotknął jej podbródka i zajrzał głęboko w oczy- Proszę, nie myśl dziś o Robercie. Śnij o czymś lepszym, Eleno.
- Postaram się, o ile goście nie rozhulają się na dole-zażartowała.
- No wiesz ! Zaraz wezmę moją szablę i pogonię wszystkich gości!
Rozweseliła się. Olivier zawsze potrafił ją pocieszyć. Miał pomysły. No, ale przecież wiedziała jak ubóstwiał szermierkę, którą uprawiał w szkole.
- Zabraniam ci jako pani twego serca.
Olivier wyszedł, z uśmiechem zamykając za sobą drzwi.

***
Rankiem Olivier odwiózł Elenę do szpitala swoim nowym, czarnym fordem.
- Do zobaczenia!-pocałowała go w policzek na odchodnym.
Tego dnia czekało ją nowe zadanie. Okazało się, że doktor James, pod którego opieką była jako stażystka, kazał jej dotrzymywać towarzystwa właśnie zoperowanemu żołnierzowi, którego dopiero co wczoraj przywieziono z frontu afrykańskiego. Wolałaby oczywiście asystować przy operacjach, ale poinformowano ją, że dziś to niemożliwe, gdyż przysłano zbyt wiele świeżych i ciężkich przypadków, co zdecydowanie nie było zajęciem dla początkujących medyków. Zatem tuż po rozdzieleniu dyspozycji, wślizgnęła się za parawan i podeszła do odpowiedniego łóżka, które zajmował jej pacjent. Widząc go na początku, ledwo powstrzymała się od krzyku zgrozy.

Mężczyzna leżał owinięty bandażami od stóp do głów, ponadto amputowano mu lewą rękę. Odsłonięte miał tylko oczy, usta i nos. Widocznie wszystko było z nimi w porządku, skoro reagował, oddychał spokojnie i nawet pierwszy się odezwał, gdy usiadła przy nim :
- Powiedziano mi, że przyjdzie do mnie siostra, ale nie, że ujrzę anioła-jego głos był zadziorny i zbyt wesoły, by skutecznie maskować strach.
Elena znała takich ludzi. Cierpieli w ciszy, na zewnątrz aż do przesady przekonując wszystkich wokoło, że nic się nie stało.
- Pochlebia mi pan-uśmiechnęła się speszona-Nazywam się Elena, a pan?
- Sierżant Benjamin O’Brien. Sierżant możesz opuścić, bo jak widzisz, już nim nie jestem. Takiej kaleki nikt nie wezmie już do wojska i nie będzie tytułować sierżantem. O’Brien też opuść, bo wszyscy przyjaciele mówią do mnie po porstu Ben. A „pan” opuść obowiązkowo, bo jak mniemam, chyba jeszcze nie jestem aż tak stary jak te dziadziusie z laskami, spacerujęce po parku w niedzielę.
Roześmiała się. Nawet jeśli się bał, nie można było mu odmówić poczucia humoru.
- Na razie jak widzisz jestem w dość kiepskim stanie, jednak gdy tylko stąd wyjdę pójdziemy razem na tańce-obrócił się lekko w jej stronę-Co ty na to, moja piękna Eleno?
Poczuła, że na policzkach płoną jej rumieńce.
- Wybacz, jestem zbyt śmiały. Pewnie masz narzeczonego, no tak, taka cudna istota nie może chodzić po tej ziemi sama! Ale, w końcu są tu jeszcze inne dziewczęta, może mogłabyś zapoznać mnie z jakąś twoją przyjaciółką? Siostrzyczki są tu niczego sobie…!
Spojrzał na Elenę spod bandaży, gdyż ona wciąż milczała.
- Powiedziałem coś nie tak?-jego wesoły humor nieco przygasł.
- Ależ nie…po prostu…-Elena potrząsnęła głową, głos miała smutny-Mój narzeczony prawdopodobnie nie żyje. Służył w lotnictwie i został zestrzelony…
Chory odetchnął ciężko.
- Przykro mi. Powinienem bardziej uważać na słowa…To okrutne, ale wszyscy na tej wojnie ponosimy straty…Najgorsze jest to, że giniesz, bo bronisz życia i że zabijasz, z dokładnie tego samego powodu. Jeśli ty nie zadasz śmierci, inni ci ją zadadzą-skończył, wpatrując się wciąż w młodą pannę Montero-Och, widzisz i wszystko na nic! Zepsułem wszystko tymi swoimi wisielczymi mądrościami!
- Nie. Ma pan, to znaczy… słusznie mówisz Ben-wpatrywała się w niego- Chociaż ja nie wiele o tym wiem, od początku wojny nie ruszam się z Londynu.
- I chyba nie chciałabyś się ruszać?-przestraszył się, zaraz dodając weselej-Tym, którzy wrócą potrzebne będą tak piękne dziewczęta jak ty, chcesz pozowlić żeby Szwaby pozbawiły nas najpiękniejszych kobiet?! To by była dopiero klęska!
Elena znów się uśmiechnęła. Cały swój dyżur przesiedziała praktycznie nie ruszając się z miejsca, a optymizm Bena O’Briena podnisół ją na duchu, dlatego gdy wróciła do domu wyglądała na bardzo zadowoloną.
- Czy Olivier już jest?-Elena skierowała pytanie do Emily, służącej, która właśnie wyszła z kuchni i wpatrywała się z pozytywnym zaskoczeniem w swoją wyraznie odmienioną panienkę.
- Nie. Ale przyszedł w odwiedziny jakiś inny gentelmen-zagadkowo odparła zapytana-Zaanonsował się jako pan Nathaniel Duboise.
Elena ściągnęła brwi.
- Nic mi nie mówi to nazwisko.
- W każdy razie umieściłam go w pokoju gościnnym i tam czeka-zrelacjonowała Emily.- Zdaje mi się, że mu pilno.
- Dziękuję Emily-odrzekła zaintrygowanym głosem Elena-Pójdę do naszego gościa, a ty bądź tak miła i przynieś nam kawę.
- Może należałoby najpierw spytać, czy pan Duboise nie wolałby herbaty?-zasugerowała otwarcie służąca.
- Masz rację-Elena uderzyła się lekko w czoło-Chyba będę kiepską gospodynią !
Emily uśmiechnęła się dyskretnie. Uważała, że panienka Elena ma na wszystko czas. Była jeszcze bardzo młoda.
- Niech się panienka nie kłopocze-podjęła na nowo-Przyniosę i kawę, i herbatę. Proszę iśc do gościa, niech dłużej nie czeka. - Jesteś kochana, Emily.
Elena wspięła się po kręconych schodach na piętro i skierowała swe kroki wprost do ciężkich, mahoniowych drzwi na końcu korytarza. Kiedy nacisnęła klamkę i pchnęła skrzydło biodrem, ujrzała człowieka, którego twarz, podobnie jak wcześniej nazwisko, nic jej nie mówiła.

Siedział na jednym z krzeseł przy stoliku, wyprostowany i dumny, z dłońmi splecionymi na kolanach. Gdy tylko ją ujrzął poderwał się z miejsca i ucałował z dystynkcją jej dłoń.
- Eleno, jesteś piękniejsza niż w opowieściach swego ojca-powiedział niskim, wibrującym głosem.
Obserwowała go przez moment bez słowa. Miał białą skórę i delikatne rysy twarzy, która wyglądała jak opłatek, przyszło jej na myśl. Jego oczy mieniły się szarością i były pozbawione głębszego wyrazu, natomiast uśmiech, wedle Eleny, można było określić jako nieprzyzwoity. Chociaż wyraznie nie miał więcej niż dwadzieściapięć lat, zaczynał łysieć, co ujawniało się w postaci gołej plamki wśród rudych włosów. Nie był mężczyzną brzydkim, ale tkwiło w nim coś odstręczającego, coś jak podłość, która była na tyle oczywista, że rzucała się w oczy już za pierwszym razem, gdy tylko spojrzało się na tego człowieka.
- Dziękuję-odezwała się w końcu, nasyciwszy się pierwszymi oględzinami jego osoby-Muszę jednak przyznać, że zawsze niepokoją mnie komplementy wygłaszane przez mężczyzn, których nie znam. Nawet jeśli oni znają mego ojca.
- Wybacz Eleno, ale twoja olśniewająca uroda zupełnie pozbawiła mnie dobrych manier. Nazywam się Nathaniel Duboise i jestem bliskim znajomym wspaniałego człowieka, który jest twoim ojcem.
Elena skinęła nieznacznie głową.
- Mam propozycję: zamieńmy komplementy na konkrety…-zwróciła się do niego dość chłodno i wskazała, by usiadł.
Oboje zasiedli naprzeciw siebie.
- Przystaję na to-uśmiechnął się, opierając ręce na blacie stołu- Jednak zanim, chciałbym byśmy mówili sobie po imieniu. Czy nie będzie ci to przeszkadzać?
- Nie, jak widać, bo już pan przecież zaczął.
- Nathaniel-poprawił z uśmiechem- Jestem dość bezpośredni w obejściu.
- Zauważyłam-spojrzała mu w oczy-Co zatem sprowadza cię…do moje domu, Nathanielu, i to w tak niebezpiecznych czasach?
- Cóż, muszę tutaj złożyć obszerniejsze wyjaśnienia. Otóż jestem Amerykaninem i poznałem twego ojca na jednym z przyjęć w Waszyngtonie rok temu. Przedstawił nas sobie mój ojciec, który znał twego od lat. Ujmując to zwiezlej, nasi bliscy się znali, my nie…Jednak teraz nadaża się okazja by to zmienić-Duboise wstał i zaczął przemierzać pokój, jakby znajdował się u siebie- Otóż twój ojciec zaniepokojony wojną, rozwojem sytuacji w Europie i nie tylko zresztą, poprosił moją rodzinę byśmy w razie czego udzielili ci u siebie schronienia, co jest zrozumiałe i godne każdego troskliwego ojca... Mieliśmy odpowiedzieć konkretnie, gdy już zadecydujemy gdzie zostaniemy w najbliższym czasie, bo trzeba ci wiedzieć Eleno, że jesteśmy rodziną stale podróżującą i posiadamy na własność cztery spore rezydencje-na jego okrągłą twarz wypłynął uśmiech sytości i samozadowolenia-…i właśnie to uczyniliśmy niedawno, zatem jestem-rozłożył ramiona i skłonił się lekko-…Mamy piękną farmę w Nowym Orleanie i tam postanowiliśmy cię ugościć. To będzie wspaniałe, mieć przy sobie tak uroczą towarzyszkę!
Elena przez cały czas przemowy pana Duboise siedziała zdezorientowana i coraz bardziej wzburzona, co teraz odmalowało się już zauważalnie na jej twarzy. Minę miała wściekłą. Jak on śmiał?! Przychodził tu by oznajmić jej, że zabiera ją na inny kontynent, że zabiera ją od rodziny do zupełnie obcego domu, że jej plany się nie liczą i że już sama nie ma wpływu na swoje życie?! Tak po prostu, bo ustalił to za jej plecami z ojcem?! Zachowywał się jakby to już było postanowione, jakby była jego własnością i nie miała nic do powiedzenia poza pokornym podziękowaniem! Był grubianinem, był dumny jak paw i bezkrytyczny! Mówił tak jakby z góry przekreślał jej odmowę, gorzej, jakby jej robił łaskę i uważał, że powinna go za to całować po rękach…A może zakładał, że…Elena przeraziła się następną myślą. Czy jej własny ojciec mógłby to zrobić…? Nie! Nie wierzyła.
- Wybaczy pan, panie Nathanielu-przemówiła kipiąc złością-Nie możemy mówić sobie po imieniu. Nie znam pana. I w ogóle nie rozumiem, o czym pan mówi.
Duboise uśmiechnął się tylko na to, ale z odpowiedzią musiał poczekać, ponieważ do środka właśnie wkroczyła Emily z tacą pełną smakołyków. Gdy tylko postawiła ją na miejscu przeznaczenia zaraz wyszła, widząc grobową minę panienki Eleny i wyczuwając swym niezawodnym nosem kłopoty.
- Wiem, że jesteś zażenowana-podjął bez skrępowania po odejściu służącej-Jeśli nic o sprawie nie wiedziałaś, masz prawo być zakoczona…
Zaskoczona! Zaskoczona? Elena nie wierzyła własnym uszom. Był bezczelny.
- …ale emocje powinniśmy odłożyć na bok, to zbyt poważna kwestia byśmy mogli się im poddawać. Twój ojciec bardzo się kocha i nie chce byś zostawała w Anglii, skoro nie jest to już najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Stany Zjednoczone wprawdzie również zostały zamieszane w tę wojnę, ale chyba nikt nie ma złudzeń, co do tego kto jest silniejszy…Rzesza nie ma szans z Ameryką. To jednak mało istotne. Ważne jest, że przybyłem do Londynu specjalnie by osobiście przekazać twemu ojcu informację, gdzie możesz zamieszkać i od kiedy. Trzeba przecież zorganizować podróż, zająć się formalnościami…Wszystko to wymaga czasu, a czas leci…
Nathaniel Duboise z powrotem przysiadł na swoim miejscu, bezceremonialnie nalał sobie kawy i rozkoszując się jej aromatem, czekał na słowa dziewczyny.
- Panie Natanie-zaczęła Elena, siląc się na spokój- Muszę podziękować panu za chęć pomocy mi, jednak pomoc tę odrzucam…
Duboise spiorunował ją spojrzeniem i chciał zaprotestować, ale nie dała mu tej sznasy, ciągnąc twardo:
- …To, że mój ojciec czegoś chce, nie oznacza, że ja chcę tego także. Uważam, że popełnił błąd, angażując pana w nasze życie i składając na pana obowiązek opieki nade mną. Anglia jest jak na razie miejscem bezpiecznym, mam tu życie, które lubię, pomagam w szpitalu i mam świadomość, że przynajmniej robię coś, co jest pożyteczne. Mam tu również opiekuna, który z pewnością nie pozwoli by coś mi się stało…
- Mówi pani o panie Cassano?-wargi Duboise rozszerzyły się lekko w złośliwym uśmieszku- To niedoświadczony młodzian, który sam jeszcze nie wie, czego chce…
Elenę zatkało. Krępowało ją to, że ten człowiek wiedział o niej aż tyle.
- Olivier jest mi wiernym towarzyszem, jest dla mnie jak brat-ucięła dumnie unosząc głowę- Nie zamieniłabym go na nikogo innego!
- Ależ wcale nie kwestionuję jego lojalności czy też przywiązania do pani, ale proszę wybaczyć, jest zbyt młody by móc coś zdziałać na tej wojnie…Wszyscy oczywiście wiemy jak bradzo się do tego pali, ale jak to się mówi, dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane…
- Nie rozumiem, po co pan mi to wszystko mówi-Elena była już bardzo rozdrażniona rozmową-Jestem dorosła i powiedziałam już panu, że nie zamierzam nigdzie wyjeżdzać.
Natan Duboise uśmiechnął się pod nosem.
-Młoda damo-podjął wyniośle, a jego szare, mętne oczy błysnęły złowrogą zaciętością- Może pani sądzić , że jest dorosła, ale wciąż podlega pani swemu ojcu i czy chce pani czy nie, pojedzie tam, gdzie ojciec pani każde-wstał, założył kapelusz z czarnego aksamitu i ociągając się z zakładaniem rękawiczek, dodał- Mój szacowny ród wywodzi się ze starej, francuskiej arystokracji i w naszej rodzinie zawsze byliśmy zwolennikami pielęgnowania najlepszych tradycji. W tej kwestii wiele łaczy nas z pani ojcem…Mam nadzieję, że pani tego nie zniweczy – ukłonił się,lekko dotykjąc palcem rodna kapelusza, po czym wyszedł, nie ucałowawszy dłoni Eleny na pożegnanie.
Panna Montero pozostawała oszołomiona na krześle jeszcze przez parę dobrych minut, nim z odrętwienia nie wyrwał jej trzask drzwi na dole i po chwili do pokoju wpadł jak burza Olivier, cały czerwony i z rozwichrzonymi włosami.
- Czyli był tu ten gbur?!-krzyknął, przypadając do Eleny natychmiast- Minąłem go w bramie! Jak śmiał się tu pokazywać! Ostrzegałem go rano żeby nawet nie próbował!
Elena drgnęła.
- Więc odwiedził cię wcześniej?
- Tak, dziś z samego rana, podczas zajęć!-Olivier niemlaże chodził po ścianach- Wygląda na to, że nasi ojcowie uknuli to już dawno temu…!
- Ale czemu ?!-Elena potrząsnęła głową- Czemu zrobili to bez porozmawiania z nami? To do nich nie podobne !
- Och, Eleno, myślę, że ogarnia ich ślepy strach przez Hitlerem…-westchnął chłopak, uspokajając się nieco i osuwając na krzesło- Atmosfera wszędzie jest taka sama. Wszyscy boją się wszechmocnej Rzeszy !
- Czy to prawda?-przejęła się Elena- Przecież Anglia na razie oparła się Niemcom! Mówią, że Hitler tutaj nie wkroczy.
- Na pewno będzie miał z tym kłopoty, ale…-Olivier zawahał się, spojrzał ukradkiem na Elenę i kontynuował zmartwiony- …jego błyskawiczne podboje w Europie , Afryce i na Bałkanach to fakty. Problem tkwi w tym, że Rzesza nie tylko posiada sprawną i doskonale wyposażoną armię, lecz przy tym spore zaplecze finansowe i ekonomiczne…A kolejne podoboje, to coraz większa siła. Sam nie wiem, co będzie dalej.
- Sądzisz, że nawet Amerykanie nie dadzą sobie z tym rady ?
- Nie, ależ nie- pocieszył ją szybko- Z nimi z pewnością pokonamy Rzeszę. Ale nie nastąpi to od razu. Kazdy walczacy po stronie alianckiej musi dolozyc cos od siebie, żeby coś z tego wyszło-w jego oczach zapaliły się błyski podniecenia- I dlatego nie mam zamiaru chować się jak szczur, tylko walczyć!
- Ja też!-Elena zarzuciła mu ręce na plecy i przytuliła się- Nigdzie nie jadę, zostaję z tobą! –nagle przygasła – Ale pamiętasz, że obiecałeś, że nie będziesz się zbytnio narażać…?
Olivier nieco zmarkotniał.
- Tak, ale w końcu nie można siedzieć i nic nie robić, jak ten wymuskany elegancik! –mówił myśląc o Duboise- Będziemy angażować się w wojnę tak, by nie było to aktem głupoty, a prawdziwej odwagi, by się do czegoś przydać. Mam nadzieję, że wówczas rodzicom przejdzie z tym wyjazdem!-zakończył znów zły.
-Masz rację, to najlepsze co można zrobić-wstała i zaczęła porządkować tacę z naczyniami- Mimo wszystko, jestem zawiedziona, że ojciec nie porozmawiał ze mną o tym, że chce mnie wysłać za granicę. Nigdy się tak nie zachowywał. A poza tym….
- Co takiego?- Olivier zajrzał jej w oczy, widząc, że umilkła i jest strapiona- Co cię dręczy?
- Pan Duboise…martwi mnie jeszcze z jednego powodu.
Cassano zmarszczył czoło.
- Czyli?
- Może to śmieszne, ale coś mi mówi, że ojciec zawarł z nim niepisaną umowę, że…że oddał mu moją rękę!-Elena przymknęła oczy i aż usiadła.
- Nie wierzę!
- Był tak pewny siebie, mimo moich sprzeciwów, tak bezczelny, tak dużo o mnie wie…
- To jeszcze nic nie znaczy !
- A jeśli ?
- Po prostu zna twojego ojca. Tylko tyle.
- No, ale jeśli mam rację?
- W takim razie powiesz nie. Eleno, znam cię-Olivier ujął jej dłonie w swoje- Nie dasz sobą manipulować, prawda?
- Myślę, że ojciec nie zrobiłby tego bez powodu. Mamy jakieś kłopoty Olivierze, o których nam nie mówią.
Chłopak wstał i opierając się o kant kanapy, zamyślił się głęboko. A jeśli…jeśli ona rzeczywiście miała rację? Wydało mu się, dziwnie, że jest zagrożony. Nie czuł do Eleny nic ponadto, co brat zwykle czuje do młodszej siostry, a jednak wzbierała w nim żądza mordu kiedy tylko pomyślał, że dziewczyna miałaby należeć do Duboise.
- To nie może zgadzać się z prawdą-zawyrokował w końcu, nie spuszczając oczu z towarzyszki- Twój ojciec zawsze zbyt wysoko cenił twoje zdanie, by teraz tak ostentacyjnie je ignorować.
- Chciałabym żeby to była prawda.
- Przekonasz się !-podskoczył do ozdobnego patefonu stojącego na szafce i uruchomił płytę, która w nim leżała, po czym wziął dziewczynę w ramiona i zaczął tańczyć jak szaleniec.
- Co ty robisz, wariacie!-śmiała się do niego, usiłując poruszać się tak, by nie deptać mu po stopach.
Akurat to w towarzystiwe było powszechnie znane-Elena była kompletnym antytalentem jeśli chodziło o sztukę tańca i jednocześnie przeciwieństwem Oliviera, który wprost pływał po parkiecie.
- Rozweselam ciebie i siebie!-odrzekł wesoło – Co to jest?-testował jej muzyczne rozeznanie.
- Hmmm…-udawała, że intensywnie myśli, w końcu kochała tę płytę- To…-roześmiała się głośno- To oczywiście Gershwin!
- A ty oczywście koszmarnie tańczysz!-wtórował jej śmiechem Olivier.
- To dlatego, że Gershwina można tylko słuchać, a nie przy nim tańczyć!-tłumaczyła się z kokieterią- Ta płyta leży tu od tygodnia…mogłeś zmienić.-mrugnęła zadziornie i wtuliła się w szyję chłopaka.
Olivier chciał powiedzieć jej coś bardzo miłego, coś, co ostatecznie odegnało by od nich ponure myśli na resztę dnia , lecz w tym momencie do środka wpadła Emily i przerwała ich sielankę. Była blada jak kreda. Zanim cokolwiek powiedziała, przeszła przez pokój i wyłączyła muzykę. Olivier i Elena zamarli w uścisku, wodząc za nią wzrokiem.
- Emily…?-Olivier jako pierwszy wyrwał się odrętwienia i podszedł do służącej.
- Och!-rzuciła się na kolana i wybuchnęła płaczem, gdy położył jej rękę na ramieniu-Pański ojciec…! Taka tragedia…och-z jej piersi wyrwał się krótki spazm i wydusiła w końcu-Pan Cassano nie żyje !
Olivier oparł się o krzesło. Starał się nie upaść. Elena wrosła w podłogę. Cisza była zbyt głośna.
-Jak…?-Elena spostrzegła, że Olivier zaciska dłonie na drewnianym oparciu.
Teraz już z pewnością pójdzie!-przeraziła się w myślach.
- Jak zginął, Emily?-powtórzył zmartwiałym głosem-Czy to była bomba?
Kobieta pokręciła głową, łykając łzy.
- Pan Cassano popełnił samobójstwo.

Cdn...

No dobra, wrzuciłam te części hurtem i to poprawione, bo uznałam, że zle to zaczęłam. Zamiast przyjąc niektóre słuszne uwagi to brnęłam w zaparte... Embarassed A faktycznie parę sformułowań (włsciwie tylko w cz.1) było chybionych Wink więc skorygowałam błędy i wrzuciłam historię od nowa.
Sorry, jak kogoś zraziłam do siebie, ale każdy popełnia błędy Cool d'oh! więc mi wybaczcie i jak chcecie to czytajcie, a jak nie chcecie to nie, tylko mi dajcie tu to umieszczać, no bo niby gdzie mam to wrzucać jak nie na Forum BOB Mr. Green


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Band of Brothers / Kompania Braci Strona Główna :: O serialu Wszystkie czasy w strefie GMT + 3 Godziny
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
     Band of Brothers / Kompania Braci: Forum poświęcone serialowi i książce Kompania Braci.     
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group   c3s Theme © Zarron Media
Regulamin